piątek, 7 czerwca 2013

Fikcja i personalizacja w życiu dziecka

Ostatnio stykamy się bliżej z pedagogiką Marii Montessori.  I przy okazji usłyszałam, że dzieci do lat 5-6 nie powinny mieć do czynienia z bajkami, baśniami, czy innymi opowieściami, w których występuje fikcja lub personifikacja. Czyli odpadają wszelkie książeczki z pieskami jeżdżącymi na rowerze, kotkami, co piją mleczko z kubeczka i jedzą jajeczko łyżeczką, nawet poczciwa Kaczka Dziwaczka musi poczekać. Wskazane są natomiast książeczki, które pokazują świat taki, jakim jest, także znane dziecku, codzienne czynności. 

Argument, jaki padł, to to, że takie podejście przekłada się m.in. na lepszą umiejętność koncentracji uwagi. Przyznam, że jak na razie nie zgłębiłam tematu i nie znam dokładniejszych danych, czy szerszej argumentacji. Jednak intuicja podpowiada mi, że coś w tym jest.

Wiem też, że intuicja jest wypadkową wiedzy i doświadczenia, których czasem sobie nie uświadamiamy. Tak, więc postanowiliśmy jej zaufać i na razie schować wszelkie lektury nie wpasowujące się w tą zasadę.

Przyznam, że im bardziej o tym myślę, tym bardziej logiczne mi się to wydaje. Oto jak sama to sobie zracjonalizowałam:
  • Skoro dziecko dopiero uczy się świata, to sensowne wydaje się uczyć je najpierw tego, jak ten świat na prawdę wygląda i funkcjonuje, a dopiero potem, na tej utworzonej bazie, oczekiwać tworzenia abstrakcyjnych modyfikacji.
  • Wiadomo, że dzieci dość długo nie potrafią rozróżniać fikcji od rzeczywistości, co często pojawia się przy okazji dyskusji o szkodliwości reklam. W tym kontekście logiczne jest, że wprowadzanie jej za wcześnie, rzeczywiście możne powodować pewne zamieszanie w głowie małego człowieka.
  • Dodatkowo, uważam za ważne zaufanie dziecka do rodziców, a jeżeli przekazujemy dziecku informacje, których ono nie potrafi rozpoznać, jako umowne/fikcyjne, to de facto odkrycie prawdy może być pewną ujmą ciążącą na tym zaufaniu.
  • Pozostaje jeszcze kwestia bezpieczeństwa - przypadki dzieci, które wyskakiwały z okna, bo myślały, że polecą jak superman…


Dodam, że przypadkiem uchowała się w dziecięcym pokoju jedna książka – Spóźniony Słowik, Tuwima. Z naprawdę ładnymi obrazkami, niestety m.in. słowików siedzących na krzesełkach i jedzących łyżeczką. Franek wybrał ją sobie ostatnio do czytania. Przy czym, pokazywał i nazywał różne rzeczy, więc zamiast czytać wiersz, zaczęłam opowiadać, co widać na rysunku… no właśnie… i tu poczułam się głupio, no bo co widać – słowika, który śpi w łóżeczku? Czy może to jednak chłopiec, śpiący z przytulanką? I jak takie ilustracje mają się do nauki świata, chociażby rozpoznawania gatunków ptaków?  

8 komentarzy:

  1. Zapraszam do mnie na konkurs http://madziazwaw1.blogspot.com/2013/06/konkurs-wygraj-fotoksiazke-ze-swoim.html
    do wygrania fotoksiążka

    OdpowiedzUsuń
  2. Niby mądre to co napisałaś, ale z drugiej strony bajki były opowiadane dzieciom od dawna i jakoś ludzkość dała radę :) Czasem mi się wydaje, że w tej pogoni za wychowaniem super ludzi zabieramy dzieciom dzieciństwo. Uwielbiałam muminki, smerfy, calineczki, kreciki i inne takie. Pewnie w to wszystko wierzyłam, a gdy przyszedł czas przestałam. Stało się to jakoś mimochodem. Nie mam jakiejś traumy z tego powodu. Miałam szczęśliwe dzieciństwo. Problemy z koncentracją miewam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bebe, dzięki za komentarz!
    Zmotywowałaś mnie do głębszego zastanowienia się nad sprawą. Napiszę trochę więcej, jak to postrzegam.

    Chyba trochę wiem, o co ci chodzi z pogonią za wychowaniem super ludzi... a przynajmniej mam jakąś swoją wizję. Aczkolwiek akurat nie to jest moja motywacją.

    Mój synek ma niespełna 2 lata i jest to taki czas, kiedy poznaje i nazywa świat. W zasadzie oglądanie książek też głównie na tym polega - nadawaniu nazw rzeczom, osobom. I uważam, że na tym etapie nie jest w stanie odróżnić tego, co jest fikcją, od rzeczywistości. Myślę, że żyrafa, czy zebra będą dla niego tak samo realne jak Kubuś Puchatek czy Muminki. A fakt, że opowiadałabym mu coś, co nie jest prawdą i mając świadomość, że on to traktuje na poważnie, nie jest w zgodzie ze mną. I chyba to jest najważniejsze, żeby być w zgodzie ze sobą.

    Nie wiem, jak będę na to patrzyła, jak będzie miał 3,4,5 lat... Zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przecież nie chodzi o to, by treści fikcyjne usunąć, ale by je odsunąć w czasie - wspomnienia pozostaną!
    Mnie bardziej niepokoi fakt, że jest to swojego rodzaju izolowanie dziecka od ogólnie znanych dzieciom treści.
    Kolejne zastrzeżenie dotyczy tego, że w wychowaniu dziecka ważny jest kontakt z językiem, jego melodią, rytmem i rymem, a to dają wiersze. Polska klasyka poezji dla dzieci to jednak w przeważającej części nie opowieści z życia wzięte, ale właśnie Kaczka-Dziwaczka, Kokoszka-Smakoszka i Chory Kotek. Te opowieści też uczą - poza pewną fikcją opowiadają o faktach. A wiersze "życiowe"? Murzynek Bambo (będą i tacy, co się przyczepią), Skarżypyta i Kłamczucha, Dyzio-Marzyciel... może trochę tego będzie...

    OdpowiedzUsuń
  5. Z perspektywy kilkunastu lat stażu jako rodzic, sądzę że ważny jest zdrowy rozsądek i instynkt (tysiące lat best practice :), a intelektualne eksperymenty w wychowaniu... no cóż, dopiero za jakiś czas, długi czas okaże się czy były słuszne czy nie....

    Zgadzam się też z powyższą wypowiedzią (u) - czytanie na głos przez rodzica ma doskonały wpływ na rozwój dziecka od pierwszych chwil jego życia (rozwija się też rodzic przyzwyczajając się do czytania na głos :) ) - buduje więź rytuału czytania i spędzania wspólnie czasu (z perspektywy zapracowanego ojca ma to duże znaczenie :) )- znam przykład dziecka, które nie doświadczyło kontaktu z bajkami i wierszykami (na skutek lenistwa rodziców a nie stosowania różnych metod edukacyjnych) i niestety zarówno w wieku 5-6 lat jak i teraz (10 lat) próba spędzania z nim czasu czytając spotyka się z jego znudzeniem i niechęcią...

    a jeżeli zgadzamy sie że kontakt z książkami jest ważny - to co mamy czytać dziecku? encyklopedię przyrody :) ???

    inna sprawa, że refleksja i poszukiwanie tego co dla dziecka najlepsze to b. dobry kierunek, a któż wie lepiej od rodzica co jest dla jego dziecka dobre a co nie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Radku,

      jak najbardziej zgadzam się z Tobą (i z u), że kontakt z książkami oraz czytanie dziecku na głos są ważne!

      My czytamy Franiowi w zasadzie od kiedy był w brzuchu :)
      Jednak, od czasu, gdy zaczął kontrolować swoje rączki i sięgać do książek, głośne czytanie przestało być tak efektywne, ponieważ przekręcał strony, badał książeczkę. Na tamtym etapie najlepiej sprawdzały się książeczki zawierające różne faktury materiałów, grzechoczące, szeleszczące itp. i myślę, że to była właśnie treść dostosowana do wieku i etapu rozwoju. Zaznajamiała Franka z formą książki, zarazem zaspokajając potrzebę badania otoczenia.

      Teraz jesteśmy na etapie, gdy najciekawsze są obrazki - Franek przygląda się im, pyta co to jest, powtarza nazwy. I uważam, że jest to zgodne z aktualnie rozwijanymi umiejętnościami - czyli tym, że zaczyna mówić. Czytanie całych zdań nie wzbudza takiego zainteresowania. Co nie znaczy, że nie czytamy w ogóle.

      My mamy na razie doświadczenie z małym dzieckiem, jednak z tego, na ile orientuję się w teorii, spodziewam się, że kolejnym etapem będzie większe zainteresowanie rytmem i rymem, a potem fabułą opowieści.

      Przy czym, oprócz doboru odpowiedniej treści, chodzi mi też o to, że do ciekawego, dobrze brzmiącego tekstu, mogą być różne ilustracje. Znam na przykład dwie wersje wiersza "W pokoiku na stoliku", w której kotek siedzi na krzesełku i je jajeczko łyżeczką. Ten sam wiersz można zilustrować pokazując kotka, podobnego do prawdziwego, który wchodzi na stół i zbija jajko ogonkiem. Realistyczne i moim zdaniem ciekawsze również dlatego, że nasz kot robi podobnie :)

      Niestety prawdą jest, że bardzo ciężko znaleźć klasykę z ładnymi ilustracjami, a tym ciężej z takimi, w których nie ma personalizacji. Jednak jest to możliwe.

      Tak w ogóle, to Franio bardzo lubi książki. "Dorosły" atlas ptaków również :)

      Usuń
    2. Jeszcze chciałam nawiązać do Twojej wypowiedzi o intelektualnych eksperymentach w wychowaniu i obawy, że skutki zobaczymy dopiero za długi czas.

      Jeśli chodzi o pedagogikę Montessori, to sama Maria Montessori żyła w latach 1870-1952. Casa di Bambini, czyli świetlice/przedszkola, w których kształtowała swoją pedagogikę, założone zostały w 1907 r (pierwszy dom). Stale rozwijała swoje badania, obserwacje i opartą na nich metodę wychowawczą.

      "W 1911 roku metodę tę zaczęto stosować w szkołach w Szwajcarii i we Włoszech. W rok później powstały w Anglii i USA komitety popierające jej pedagogikę. (...) W ruch montessoriański włączają się znane osobistości świata pedagogicznego i oraz osoby będące autorytetami ówczesnych czasów".

      "Za wybitne osiągnięcia pedagogiczne i przesłane humanistyczne zawarte w ideach swojej
      metody wychowawczej, Maria Montessori została wyróżniona najwyższymi odznaczeniami,
      przyznawanymi przez rządy i uniwersytety wielu krajów. Była wyróżniana tytułami Doktora
      Honoris Causa, na Uniwersytecie w Sorbonie otrzymała Krzyż Legii Honorowej, była
      nominowana do Pokojowej Nagrody Nobla".

      Ze znanych osób, wykształconych wg. pedagogiki Montessori, należą np.: Larry Page and Sergey Brin - founders of Google, Jeff Bezos - founder of Amazon.com,...

      Kilka linków:
      http://www.dailymontessori.com/montessori-questions-answers/famous-montessori-educated-people/
      Google Founders Talk about their Montessori education: http://www.youtube.com/watch?v=0C_DQxpX-Kw
      http://www.forbes.com/sites/stevedenning/2011/08/02/is-montessori-the-origin-of-google-amazon/

      Źródło cytatów:
      http://www.pssp.edu.pl/wp-content/uploads/2010/08/Pedagogika-Marii-Montessori.pdf)

      Usuń
  6. Znalazłam świetną wypowiedź na temat fikcji i personalizacji, jednym forum, zacytuję ją więc, bo jak dla mnie trafia w sedno:

    "Z naszego punktu widzenia Montessori nie neguje w żaden sposób dziecięcej fantazji, pozwala się również rozwijać dziecku w sposób kreatywny i najbardziej mu służący.
    Montessori zachęcała jednak bardzo, by do 5-6 roku życia dzieci otrzymywały wiadomości, które są prawdziwe. Słuchałem kiedyś wykładu i tam Pani świetnie to ujęła:
    Wyobraźcie sobie, że nagle pojawiacie się na zupełnie innej planecie, gdzie wszystko jest dla was nieznajome i nowe i bardzo bardzo pragniecie, by poznać jak ten świat rzeczywiście wygląda i co można tam robić. Każda osoba, którą spotykacie i pytacie opowiada Wam zmyślone rzeczy, które w ogóle Was do prawdy nie prowadzą. Jak byście się wtedy czuli.

    Montessori uważała, że dopóki dziecko nie potrafi w sposób świadomy odróżnić, że coś jest prawdą, a coś jest zmyślone (jest w stanie to zrobić ok. 5-6 roku życia) to naszym zadaniem jest podsuwać jak największą ilość książek i historii, które są prawdziwe, mogły lub kiedyś się wydarzyły, odpowiadają temu, co na świecie się dzieje.

    Poza tym na świecie jest tyle interesujących rzeczy, rozwój roślin i zwierząt, różne kultury, języki, instrumenty muzyczne, góry, jeziora, nasze własne historie z dzieciństwa, historie naszych dziadków, że życia nam nie starczy by je wszystkie poznać.

    Zamiast więc wprowadzać smoki, można przeczytać coś o dinozaurach, zamiast bawić się w batmana, można odkryć z dzieckiem niezwykłe historie o nietoperzach.

    Montessori uważała też, że zbytnie przywiązanie dziecka do fantazjowania jest pewnego rodzaju ucieczką przed życiem w realnym świecie i jest oznaką, że nie zostaje w odpowiedni sposób zaspokojona jakaś szczególna dziecięca potrzeba. Z tego co wnioskujemy to nie chodzi tu o jakiś krótkie epizody dziecięcej wyobraźni, ale o sytuacje, kiedy dziecko fantazjuje notorycznie na przykład przez długi czas przed obcymi gra rolę batmana, a wszystko w jego otoczeniu jest elementami z bajki o batmanie.

    Z tego co nam wiadomo Montessori rekomendowała więc by z wprowadzaniem mówiących zwierząt, wróżek, elfów itp poczekać, aż dzieci będą wiedzieć, że to są postaci wymyślone.

    Wiemy, że w wielu rodzicach takie podejście może budzić sprzeciw, ale nam się takie podejście bardzo podoba, szczególnie jak się odkryje, że na świecie jest dużo więcej ciekawych i bardziej dla dziecka interesujących rzeczy niż wróżki i elfy.

    Montessori często nalegała również, że kreatywność nie oznacza wcale, że dziecko potrafi udawać, że klocek to statek, czy kij to koń, a robi to zwykle dlatego, że bardzo marzy by mieć statek lub pojeździć na koniu, a że nie ma takiej możliwości to je sobie stwarza, ale gdyby tylko mogło pojechać na prawdziwym koniu to szybko porzuciłoby kij. Rekomendowała więc by obserwować dziecięce zabawy i wyciągać z nich wnioski na temat potrzeb dziecka.
    Kreatywność wg Montessori oznacza, że potrafimy wykorzystać w odpowiedni sposób narzędzia, które mamy i stworzyć coś dzięki nim i naszemu umysłowi, dlatego tak wiele uwagi przywiązuje się do odpowiedniego zaprezentowania jak prawidłowo używać narzędzi: pomocy Montessori, kredek, ołówka, pędzla itd."

    Źródło: http://wegedzieciak.pl/viewtopic.php?t=7071&postdays=0&postorder=asc&highlight=montessori&start=50 (autor: zwolnij).

    OdpowiedzUsuń