Jest taka anegdotka, obrazująca pewien mechanizm psychologiczny:
Profesor psychologii siedział w domu i pracował nad ważnym artykułem naukowym. Tymczasem pod jego oknem zasiadło kilkoro młodych ludzi i zaczęli grać na instrumentach, co strasznie irytowało profesora, nie dając mu się skupić. Sytuacja powtarzała się przez kilka dni.
W końcu pan profesor wyszedł na dwór i powiedział do młodych ludzi: "Bardzo podoba mi się wasza gra. Proszę, macie tu po 10 złotych, tylko przyjdźcie jutro też zagrać."
Młodzi ludzie ucieszyli się z napływu gotówki i oczywiście następnego dnia także przyszli zagrać. Gdy profesor ich usłyszał, zszedł na dół i powiedział: "Bardzo się cieszę, że jesteście, macie tu po 5 złotych i proszę, przyjdźcie też jutro."
Na co młodzi ludzie stwierdzili: "Za 5 złotych to sam pan sobie graj!"
O co chodzi?
Otóż jeżeli wykonujemy jakąś czynność kierując się tzw. motywacją wewnętrzną (czyli np. dlatego, że sprawia nam ona przyjemność), to, gdy zaczniemy dostawać za tą czynność zewnętrzne nagrody, nasza motywacja szybko zmieni się na zewnętrzną i bez nagrody nie będziemy chcieli już tego robić.
A dlaczego o tym piszę? Bo ostatnio dotknęła mnie pewna sytuacja, osobiście, jako mamę. I zaczęłam się zastanawiać, jak właściwie reagować.
środa, 24 kwietnia 2013
niedziela, 14 kwietnia 2013
Zabawy słownikowe
Ostatnio ulubioną książką mojego synka stał się słownik obrazkowy dla sześciolatków :)
Kupiony kiedyś przeze mnie, na zajęcia z dziećmi, znaleziony przez synka i przywłaszczony.
Spędza przy nim codziennie mnóstwo czasu, oglądamy wszystkie obrazki i nazywamy. I przy okazji uczymy się wielu nowych słów.
Okazuje się, że taki słownik jest bardzo adekwatny, nie tylko dla sześciolatków, uczących się czytać, ale też dla półtoraroczniaków, uczących się mówić :)
Kupiony kiedyś przeze mnie, na zajęcia z dziećmi, znaleziony przez synka i przywłaszczony.
Spędza przy nim codziennie mnóstwo czasu, oglądamy wszystkie obrazki i nazywamy. I przy okazji uczymy się wielu nowych słów.
Okazuje się, że taki słownik jest bardzo adekwatny, nie tylko dla sześciolatków, uczących się czytać, ale też dla półtoraroczniaków, uczących się mówić :)
środa, 27 marca 2013
Walkę o samodzielność i autonomię czas zacząć
Od jakiegoś czasu miewamy w domu cyrk.
Występy wyglądają mniej więcej tak:
M: Zmienimy teraz pieluchę
S: Nie!
M: Masz kupę, trzeba zmienić Ci pieluszkę
S: Nie (i akurat teraz jest strasznie zajęty jakąś zabawką)
M: Kochanie, pielucha
S: (Jest już po drugiej stronie pokoju)
T: Choć założymy piżamkę
S: Neeee
T: Idziesz spać, zakładamy piżamkę
S: (Przy próbie zakładania ubranka zamienia się w ośmiornicę lub innego stworka o wielu, szybko poruszających się odnóżach i bardzo gibkim grzbiecie)
Inne tematy przedtatwień to m.in.: "Idziemy na spacer (zakładamy ciepłe ubranie)", "Zdejmujemy piżamę".
Ze swojej strony próbowaliśmy różnych metod i sztuczek: coś ciekawego do zajęcia uwagi, tłumaczenie, cierpliwe wracanie do tematu, upór i konsekwencja w działaniu... Przy jednych jest więcej "nie" przy innych więcej wicia się lub krzyku i płaczu.
Aż przyszła pewna myśl. Że nasze dziecko robi to, co robi, bo walczy o samodzielność i autonomię.
Za tą myślą poszło danie większego udziału w działaniach synkowi. Przyznam, że głównie to tata ma tyle cierpliwości :)
No i za nimi już kilka takich powolnych sesji, kiedy synek sam, z pewnym wsparciem taty, zdejmował bluzkę, spodenki, rozpinał pieluchę itp. Odbywało się bez krzyku i płaczu.
W sumie nie jest to niezawodna metoda. Ale myślę, że dobra obserwacja i pomoc w zrozumieniu, z czego wynika bunt naszego półtoraroczniaka.
Druga (tym razem bardziej moja) obserwacja w tym temacie, jest taka, że gdy nie staram się za wszelką siłę przeforsować swojego zdania (czyt. np. zmienić pieluchy), to za jakiś czas da się to zrobić bez awantury. Tak jakby synek musiał dojrzeć do tej decyzji. W efekcie czasami kończy się przerwaniem akcji w środku i bieganiem jakiś czas bez pieluszki ;)
A propo przeczytałam dziś w książce "Nie z miłości" Jespera Juul:
"Często ociągają się ze spełnianiem próśb i poleceń dotyczących mycia zębów, ubrania się, sprzątania, czy odrobienia lekcji. Kiedy ich spzreciw - ich NIE - spotyka się z krytyką, próbami przekonywania, motywowania, naciskiem, groźbami albo obietnicami, może dojść do sytuacji, kiedy obie strony doznają uszczerbku na swej godności. Gdy jednak rodzic zadowoli się powtórzeniem swojej prośby i odejdzie na chwilę - choćby na parę minut - da dziecku szansę na przemyślenie jego niechęci do współdziałania. Dzięki tyemu będzie mogło powiedzieć TAK, zachowując swoją integralność, a nie po prostu zgodzić się z przymusu."
Występy wyglądają mniej więcej tak:
M: Zmienimy teraz pieluchę
S: Nie!
M: Masz kupę, trzeba zmienić Ci pieluszkę
S: Nie (i akurat teraz jest strasznie zajęty jakąś zabawką)
M: Kochanie, pielucha
S: (Jest już po drugiej stronie pokoju)
T: Choć założymy piżamkę
S: Neeee
T: Idziesz spać, zakładamy piżamkę
S: (Przy próbie zakładania ubranka zamienia się w ośmiornicę lub innego stworka o wielu, szybko poruszających się odnóżach i bardzo gibkim grzbiecie)
Inne tematy przedtatwień to m.in.: "Idziemy na spacer (zakładamy ciepłe ubranie)", "Zdejmujemy piżamę".
Ze swojej strony próbowaliśmy różnych metod i sztuczek: coś ciekawego do zajęcia uwagi, tłumaczenie, cierpliwe wracanie do tematu, upór i konsekwencja w działaniu... Przy jednych jest więcej "nie" przy innych więcej wicia się lub krzyku i płaczu.
Aż przyszła pewna myśl. Że nasze dziecko robi to, co robi, bo walczy o samodzielność i autonomię.
Za tą myślą poszło danie większego udziału w działaniach synkowi. Przyznam, że głównie to tata ma tyle cierpliwości :)
No i za nimi już kilka takich powolnych sesji, kiedy synek sam, z pewnym wsparciem taty, zdejmował bluzkę, spodenki, rozpinał pieluchę itp. Odbywało się bez krzyku i płaczu.
W sumie nie jest to niezawodna metoda. Ale myślę, że dobra obserwacja i pomoc w zrozumieniu, z czego wynika bunt naszego półtoraroczniaka.
Druga (tym razem bardziej moja) obserwacja w tym temacie, jest taka, że gdy nie staram się za wszelką siłę przeforsować swojego zdania (czyt. np. zmienić pieluchy), to za jakiś czas da się to zrobić bez awantury. Tak jakby synek musiał dojrzeć do tej decyzji. W efekcie czasami kończy się przerwaniem akcji w środku i bieganiem jakiś czas bez pieluszki ;)
A propo przeczytałam dziś w książce "Nie z miłości" Jespera Juul:
"Często ociągają się ze spełnianiem próśb i poleceń dotyczących mycia zębów, ubrania się, sprzątania, czy odrobienia lekcji. Kiedy ich spzreciw - ich NIE - spotyka się z krytyką, próbami przekonywania, motywowania, naciskiem, groźbami albo obietnicami, może dojść do sytuacji, kiedy obie strony doznają uszczerbku na swej godności. Gdy jednak rodzic zadowoli się powtórzeniem swojej prośby i odejdzie na chwilę - choćby na parę minut - da dziecku szansę na przemyślenie jego niechęci do współdziałania. Dzięki tyemu będzie mogło powiedzieć TAK, zachowując swoją integralność, a nie po prostu zgodzić się z przymusu."
wtorek, 19 marca 2013
Oryginalne śniadanie i jego korzyści
Wczoraj rano, gdy zabierałam się właśnie do szykowania śniadania, mój synek otworzył naszą szafkę-spiżarkę, popatrzył chwilę i zdecydowanym ruchem wyjął z niej słoiczek z zupką kalafiorową. Następnie pomaszerował do stołu i postawił go przy swoim miejscu.
Więc zaczęłam tłumaczyć, że to, co wyjął to zupka kalafiorowa, że takie rzeczy jada się na obiad... Synek, niewiele myśląc, poszedł do szuflady ze sztućcami i wyjął z niej łyżeczkę, gotowy do skonsumowania śniadania.
Już wzięłam wdech, żeby kontynuować tłumaczenie, że na śniadanie będzie coś innego... Ale pomyślałam - właściwie dlaczego nie chcę żeby zjadł tą zupę? I jedyna odpowiedź jaka mi przyszła do głowy to fakt, że ja bym na to nie wpadła, bo przyzwyczaiłam się, że zupy warzywne jada się na obiad, ewentualnie na kolację. Ok. Ale czy fakt, że ja bym na to nie wpadła, jest dobrym argumentem? No, nie. Czy ta zupa mu zaszkodzi? Nie.
No i zjadł. Cały słoik, ze smakiem! Widać było, że chętnie zjadł by więcej.
I tak myślę, że to ważna lekcja dla nas wszystkich.
Dla mnie, żeby pozwalać na samodzielność wyborów. Bo co się stało? Dziecko zjadło ciepłe, pożywne śniadanie.
A dla naszego synka to informacja, że jest słuchany, że jego zdanie ma znaczenie, a przede wszystkim, że ma wpływ na rzeczywistość - a to bardzo ważna potrzeba wszystkich ludzi.
Więc zaczęłam tłumaczyć, że to, co wyjął to zupka kalafiorowa, że takie rzeczy jada się na obiad... Synek, niewiele myśląc, poszedł do szuflady ze sztućcami i wyjął z niej łyżeczkę, gotowy do skonsumowania śniadania.
Już wzięłam wdech, żeby kontynuować tłumaczenie, że na śniadanie będzie coś innego... Ale pomyślałam - właściwie dlaczego nie chcę żeby zjadł tą zupę? I jedyna odpowiedź jaka mi przyszła do głowy to fakt, że ja bym na to nie wpadła, bo przyzwyczaiłam się, że zupy warzywne jada się na obiad, ewentualnie na kolację. Ok. Ale czy fakt, że ja bym na to nie wpadła, jest dobrym argumentem? No, nie. Czy ta zupa mu zaszkodzi? Nie.
No i zjadł. Cały słoik, ze smakiem! Widać było, że chętnie zjadł by więcej.
I tak myślę, że to ważna lekcja dla nas wszystkich.
Dla mnie, żeby pozwalać na samodzielność wyborów. Bo co się stało? Dziecko zjadło ciepłe, pożywne śniadanie.
A dla naszego synka to informacja, że jest słuchany, że jego zdanie ma znaczenie, a przede wszystkim, że ma wpływ na rzeczywistość - a to bardzo ważna potrzeba wszystkich ludzi.
wtorek, 12 marca 2013
Wywiad z Jesperem Juul
Na Blogu znajomej znalazłam bardzo ciekawy wywiad z Jesperem Juul.
Serdecznie polecam:
Mój Ekologiczny Dom : Wywiad dla wszystkich Rodziców z Jesperem Juulem 80 proc. europejskich kobiet poproszonych o szczerą odpowiedź na pytanie, czy ...
Serdecznie polecam:
Mój Ekologiczny Dom : Wywiad dla wszystkich Rodziców z Jesperem Juulem 80 proc. europejskich kobiet poproszonych o szczerą odpowiedź na pytanie, czy ...
czwartek, 7 marca 2013
Samodzielne zasypianie cz.2
Dzisiaj nasz synek zasnął sam, nie tylko sam w łóżeczku, ale też sam w pokoju!
Uznaliśmy, że spróbujemy, jeśli nie będzie płakać, to może się uda... i zasnął :) W dodatku szybciej niż zwykle.
W zasadzie zmiana spowodowana naszą potrzebą - bo ostatnio usypianie, czyli siedzenie na fotelu, w ciemnym pokoju, z kołysankaaamiii w tleee...., kończyło się baaardzo skuuteeecznieeee- dwoma śpiącymi panami.
Zobaczymy jak będzie dalej.
Na razie po raz kolejny widzę, że warto próbować, sprawdzać, czy dziecko na pewno nie jest gotowe na kolejny krok ku samodzielności.
Ps. Dodam, choć dla mnie to oczywiste, gdyby synek płakał, nie zostawilibyśmy go samego.
Ps.2. To działa już od 5-ciu nocy z rzędu. Czyli rzeczywiście trafiliśmy w dobry moment :)
poniedziałek, 4 marca 2013
(Czy) Moje dziecko mnie złości! (?)
Tak. Ostatnio strasznie
łatwo się wkurzam!
Więc jestem nieprzyjemna, gderająca: nie rób tego, nie rób tamtego, zostaw. A przecież wiem, że nie tędy droga. Wiem, że nie tak powinna wyglądać komunikacja z dzieckiem.
Tylko co zrobić z tą złością?!
I czy to rzeczywiście dziecko mnie złości?
- podnoszeniu rozrzuconych rzeczy,
- sprzątaniu kuchni,
- wycieraniu upaćkanego stołu,
- chowaniu wyjętych garnków do szafki itp. itd.
- mówienie, że tego się nie robi,
Denerwują mnie teoretycznie
tzw. "pierdoły" - leżący pod nogami klocek/samochód/kubek etc.,
rozlane picie... oj, można by mnożyć.
Poziom zdenerwowania
wzrasta wraz z porą dnia, osiągając swoje maksimum ok. 16.Więc jestem nieprzyjemna, gderająca: nie rób tego, nie rób tamtego, zostaw. A przecież wiem, że nie tędy droga. Wiem, że nie tak powinna wyglądać komunikacja z dzieckiem.
Tylko co zrobić z tą złością?!
I czy to rzeczywiście dziecko mnie złości?
STOP.
Ok. Wiem, że to nie dziecko
mnie złości. Przynajmniej w emocjach zachowuję tyle trzeźwości umysłu :)
Niestety to ono musi się
borykać z wkurzoną mamą.
Więc postanowiłam zatrzymać
się, wyjść na chwilę ze skóry matki-hetery i przyjrzeć się sytuacji.
Kiedy się złoszczę? W
jakich sytuacjach?
Chyba głównie, przy
powtarzaniu po raz n-ty tych samych czynności: - podnoszeniu rozrzuconych rzeczy,
- sprzątaniu kuchni,
- wycieraniu upaćkanego stołu,
- chowaniu wyjętych garnków do szafki itp. itd.
No właśnie, czynności
ciągle te same, a w dodatku efekty widać tylko na chwilę.
Co jeszcze?
- proszenie o zrobienie
czegoś,- mówienie, że tego się nie robi,
- gonienie z pieluchą po
domu…
A więc nie tylko powtarzalność,
ale i brak wpływu - bo zaczęłam ostatnio obijać się o mur odmiennego zdania
mojego synka.
Co jeszcze?
Ciągłe siadanie, wstawanie,
przechodzenie w inne m-ce...
OK. A więc co stoi za tą
złością?
Zmęczenie? Znużenie? Znudzenie?
Brak poczucia wpływu na rzeczywistość?
Potrzebuję odpocząć.
Potrzebuję też zrobić coś kreatywnego, konkretnego, ambitnego. Potrzebuję
kontaktu z ludźmi. Potrzebuję rozrywki, zabawy.
Oj, nazbierało się tych potrzeb!
No i za to lubię
Porozumienie Bez Przemocy! Nie znając go, nie wpadłabym na takie rozłożenie
sytuacji na czynniki pierwsze.
Teraz czeka mnie następny
krok - znaleźć sensowne sposoby na zaspokojenie tych potrzeb. I zmotywować się,
żeby je realizować, a nie narzekać :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)