Najpierw wypatrzyłam w sklepie papierniczym "samo-tuszujący-się" stempelek z konikiem. W zasadzie to wypatrzyłam konika (jestem wyczulona i zauważam je prawie tak często, jak kilka lat temu śmieciarki i koparki :)
Stempelek okazał się hitem. Z spędziła z nim duuużo czasu, radośnie powtarzając "i-haa" i przystawiając kolejne koniki na kolejnych kartkach. F z kolei z radością i zaangażowaniem liczył pojawiające się koniki, po czym uznał, że będzie je łączył liniami i numerował, a kartki sklejał - czyli połączenie wszystkiego, co bardzo lubi robić (praca z papierem, rysowanie i liczenie do 100). Gdzieś ok liczby 13 praca zapisywacza została delegowana mamie.
I tak powstało wspólne dzieło.
Kolejnego dnia wypróbowaliśmy kupione jakiś czas temu w Tiger stempelki z miejskim krajobrazem. Tym razem nie samotuszujące, co poskutkowało większym stopniem zabrudzenia rąk i bluzek. Z kolei w tym wypadku puściliśmy wodze wyobraźni:
Z z kolei ćwiczyła stemplowanie i łączenie liniami.